Co to znaczy Clean Beauty?
Termin „clean beauty” ukuto w Stanach Zjednoczonych. Sformułowanie „clean beauty” można porównać do polskiego „kosmetyki naturalne”.
Ze względu na niewielką liczbę składników oficjalnie zakazanych przez amerykańską administrację prasa, sklepy i dystrybutorzy w Stanach zaczęli tworzyć własne czarne listy składników kosmetycznych. Obecnie standard „clean” definiują tam nie tylko magazyny, jak np. Allure, ale też sieci sprzedażowe np. Target czy Sephora. Przy czym jest to raczej informacja o tym, czego w kosmetyku nie ma (np. parabenów, silikonów itp.) niż o tym, co zawiera. -Zawsze woleliśmy mówić, że produkujemy zdrowe kosmetyki, bo zdrowy wygląd skóry był dla nas największą wartością ze względu na historię firmy osadzoną w ziołolecznictwie i medycynie klasztornej – wyjaśnia założyciel marki Alba1913, Łukasz Rychlicki – Jednak o ile o żywności mówimy w Polsce „zdrowa”, w Stanach raczej „organic food”, to w przypadku kosmetyków będzie to odpowiednio „naturalny kosmetyk” i „clean beauty” – dodaje Łukasz.
WOLNY OD „BEZ”
Obecnie polskie prawo w oparciu o europejską Dyrektywę Kosmetyczną zakazuje informacji w stylu „wolny od…” lub „bez”, dlatego na sklepowych półkach w Polsce nie powinno już być kosmetyków z marketingową deklaracją np. „bez parabenów” nawet jeśli są to kosmetyki rzeczywiście bez parabenów. Organizacje kosmetyczne próbują więc odczarować dopuszczone do stosowania składniki kontrowersyjne, a mimo to część firm i tak ich unika ze względu czy na złą prasę, czy właśnie pozaunijne standardy „clean”.
-Wszystkie kosmetyki Alba1913 produkujemy w Polsce, skład ilościowy i jakościowy jest ten sam w kremie do rąk kupionym w Warszawie, Los Angeles, czy Osace. Natomiast opakowania musimy dostosować do wymagań rynków docelowych. Czasem oznacza to dodatkowe etykiety w języku lokalnym, by odpowiedzieć na oczekiwania klienta, ale również spełnić wymagania prawa. Życzenie, by klient sam czytał składy na razie nie ma szans się spełnić, bo mimo najszczerszych chęci i dużego głodu wiedzy finalnie i tak zapytanie o składnik trafia nie na uniwersytet czy do producenta kosmetyków, ale do Google’a. A ten traktuje mity z równą wyrozumiałością co naukowe treści – wyjaśnia Łukasz.
TAJEMNICA „PARFUM”
Kosmetyczna „czystość” ze sklepowych standardów w Stanach Zjednoczonych odnosi się głównie do składu. Po parabenach i SLS na cenzurowane trafiły tu… perfumy. Naturalne drogerie nie wpuszczają na sklepowe półki nie tylko zapachowych flakonów, które zasłaniają tajemnicą skład, ale również wszelkich kremów i balsamów, które jako jeden ze składników podają „parfum”. Znów chodzi o to, by klient wiedział, co nakłada na skórę lub wdycha przez cały dzień. Tymczasem, jak wylicza jedna z amerykańskich sieci naturalnych drogerii, pod jednym słowem „parfum” lub „fragrance” wpisanym na podawaną obowiązkowo listę składników może kryć się nawet 4 tysiące substancji. Tzw. „Fragrance Transparency” dotyczy również kosmetyków Alba1913 obecnych na rynku w Polsce i USA w tym samym składzie. -Kiedy marka debiutowała w 2013 roku w 3 kosmetykach do ciała zastosowaliśmy dodatek spożywczego, malinowego aromatu, który zapachowo dobrze komponował się z naturalnymi olejkami eterycznymi, dodając im nieco słodyczy. Po kilku latach na rynku usunęliśmy nawet tę spożywczą substancję ze wszystkich receptur marki, przekonując się, że to wrażenie bardzo krótkotrwałe – mówi nasz prezes. Naturalne olejki eteryczne i roślinne ekstrakty kosztują więcej i pachną zupełnie inaczej. – Na warsztatach kosmetycznych, które prowadzę prezentujemy często paczulę albo wanilię w formie naturalnej i syntetycznej. Warto poczuć tę różnicę, by docenić siłę roślin jeszcze bardziej – dodaje Łukasz.